środa, 28 grudnia 2011

Love espresso


Dopadło mnie przeziębienie, nie chce mi się gotować, czytać, myśleć. Nadrabiam filmowe zaległości, wymieniając się z bratem wartymi uwagi tytułami. Filmowy gust łączy nas równie mocno jak więzy krwi :) Być może zrobię wkrótce blogowy przegląd obejrzanych ostatnio filmów, aby  podzielić się z Wami tym, co najbardziej inspirujące. A na razie pochwalę się prezentami. Oprócz puchatego, wspaniałego koca, w który jestem właśnie owinięta, prym wiedzie czerwona kawiarka.. Jest to coś absolutnie niezbędnego dla każdego, kto chociaż od czasu do czasu pije kawę. Poza tym, że kawa przyrządzona w kawiarce jest pyszna, to moja czerwona kawiarka jest po prostu piękna :)

Co najciekawsze, najlepszym prezentem jaki w życiu dostałam był imbryk. Był dokładnie taki jak sobie wymarzyłam, zupełnie też nie zdawałam sobie sprawy, że ktoś odgadnie moje imbrykowe marzenia. Imbryk towarzyszy mi już dwa lata i lubię go jeszcze bardziej niż na początku. Z kawiarką będzie pewnie tak samo. Może to jakiś kawowo-herbaciany obłęd? ;)



Asia

czwartek, 22 grudnia 2011

Poszarlotkowe misie kokosowe. I Przyjaciele.

  
Jak już wspomniałam wczoraj, po upieczeniu szarlotki pozostało mi trochę ciasta, które ponownie zagniotłam dodając do niego wiórki kokosowe i upiekłam misiowe ciasteczka. Ciasteczka idealne do kakao. Do herbaty. Do kawy. Każdy z domowników znalazł najlepszy dla siebie sposób ich podjadania.

Dzisiejszy dzień mija na spotkaniach. Zimowa, aromatyczna herbata w ulubionej cukierni pod starą szkołą. Z Niną. Wyrodną współmatką bloga ;) Popłakałyśmy się ze śmiechu nadrabiając zaległości w różnych opowieściach. Nawet zakochana para nastolatków przy sąsiednim stoliku, która całowała się głośno mlaszcząc, przerwała aby podsłuchać z czego się tak śmiejemy. 

Przy okazji kupiłam buty. Miłość od pierwszego wejrzenia ;) Jakoś mam szczęście do kupowania butów za każdym razem gdy się widzę z Niną. To świeża reguła, ale zaczyna się zarysowywać pewna regularność ;D

Za chwilę czeka mnie kolejne miłe spotkanie. Tym razem w zaciszu mojego domu :) 
Życzę miłego wieczoru wszystkim Czytelnikom bloga :)

Asia

środa, 21 grudnia 2011

Szarlotka, czyli coś, co w życiu najlepiej mi wychodzi

 Dziś od rana zabrałam się do pieczenia z takim entuzjazmem, że nie zauważyłam pierwszego śniegu za oknem. Zorientowałam się, że pada śnieg, gdy szarlotka była już w piekarniku. To był naprawdę przyjemny poranek. W południe miałam gościa, więc obok ulubionej czarnej herbaty mogłam podać ciasto. Nie ma to jak dom pachnący ciastem i słodki akompaniament do rozmów z przyjaciółmi.
Od kiedy tylko wstałam sprawa była przesądzona. Zamierzałam do pieczenia wykorzystać pokaźny słój marmolady jabłkowej, która od wrześniowego szaleństwa przetworów czekała na swoją chwilę. Podawanie przepisu na marmoladę, którą robimy z mamą, nie ma wielkiego sensu. Zwykle polega to na smażeniu jabłek i dodawaniu cukru "aż będzie w idealnie". Subiektywnie.


Rozerwana pomiędzy tradycyjnym kruchym z jabłkami, a wypróbowanie przepisu na szarlotkę sypaną, postanowiłam znowu zrobić wszystko po swojemu, robiąc przekładaną szarlotkę z aromatyczną kruszonką. Zrobiłam dosyć cienkie warstwy ciasta, dlatego ciasta z podanej proporcji wystarczyło mi jeszcze na jedną blaszkę ciasteczek, ale ciasteczka przedstawię przy innej okazji. Oczywiście można użyć całego ciasta do szarlotki :)

Szarlotka z cytrynową kruszonką

Składniki:

na ciasto:
1 szkl. mąki pszennej
1,5 szkl. mąki pszennej typu krupczatka
0,5 szkl. cukru
2 jajka
1 kostka masła
1 łyżka proszku do pieczenia
1 cukier waniliowy

duży słoik jabłkowej marmolady (1 l.)
cynamon

na kruszonkę:
0,5 szkl. mąki pszennej
0,5 szkl.cukru
3 łyżki masła
skórka otarta z 1 cytryny



Rozpoczęłam pieczenie szarlotki tak, jak zaczynam pieczenie każdego kruchego ciasta. Zagniotłam ciasto z mojego sprawdzonego przepisu i wyłożyłam nim tortownicę (wcześniej dobrze nasmarowaną masłem). Nie zapomniałam oczywiście o solidnym wyłożeniu ciastem boków tortownicy, aby szarlotka miała chrupiący brzeg. Na cieście rozprowadziłam połowę jabłkowej marmolady, posypałam cynamonem i znów położyłam warstwę ciasta. Na kolejnej warstwie ciasta rozprowadziłam resztę jabłek, posypałam cynamonem i na koniec kruszonką. Kruszonka powstała przez staranne wymieszanie mąki z dodatkiem skórki cytrynowej, cukru i masła, aż do uzyskania idealnej, sypkiej konsystencji.

Ciasto wkładamy do piekarnika nagrzanego do 150 stopni, zwiększamy do 180 i pieczemy 40-50 minut.


Smacznego :)

Asia

wtorek, 20 grudnia 2011

Popierniczone serduszka ;)

Przejrzałam mnóstwo przepisów na pierniczki, po czym doszłam do wniosku, że... upiekę coś po swojemu. Stąd przepis na popierniczone serduszka :) Cudowne poranne kucharzenie w rytm muzyki.



Kruche popierniczone serduszka


Składniki:

2,5 szklanki mąki (w tym 1,5 szklanki krupczatki)
0,5 szklanki cukru
1 jajko
100 g masła (zazwyczaj jest to pół kostki)
4 łyżki miodu
3 łyżki przyprawy do piernika
1 łyżka cynamonu
1 łyżka proszku do pieczenia



Przesiewamy mąkę, dodajemy do niej proszek do pieczenia i przyprawy.
Następie dodajemy resztę składników i zagniatamy ciasto (ewentualnie dosypując trochę mąki) , po czym wkładamy je na pół godziny do lodówki.
Po wyjęciu ciasta z lodówki rozwałkowujemy je na ok. 3 mm i wycinamy serduszka (choinki/ ludziki/ cokolwiek innego). Ciasteczka pieczemy przez 8-10 min w temperaturze 180 stopni.



Dekorujemy wg uznania, jednocześnie podjadając i ciesząc się chwilą.
Smacznego :)


Asia

czwartek, 8 grudnia 2011

Zapiekanka


Nowa ceramiczna forma skłoniła mnie w ostatnią niedzielę do zrobienia na kolację zapiekanki.
Wybrałam makaron penne, na który miałam po prostu ochotę, a wydaje się on całkiem odpowiedni do tego typu dania. Następnym razem z pewnością spróbuję zrobić lasagne, ale tymczasem spójrzcie co mi wyszło :)

Zapiekanka z makaronu penne

Składniki (porcja dla 4 osób):
300 g makaronu penne
300 g mięsa mielonego
puszka pomidorów
 150 g sera mozzarella (najlepiej od razu w postaci małych kuleczek)
150 g ulubionego sera żółtego w plasterkach
4-5 ząbków czosnku
sól, pieprz
oliwa



Makaron gotować przez kilka minut, po czym odcedzić i dodać trochę oliwy, aby się nie sklejał.
Mięso mielone usmażyć, dodając posiekany czosnek, sól, pieprz. Do mięsa dodać pomidory z puszki i trzymać na ogniu jeszcze kilka minut mieszając. Powstaje czosnkowo-pomidorowy sos, który nadaje mięsu charakteru.
W formie ceramicznej układamy naprzemiennie warstwy makaronu, mięsa z sosem pomidorowym i sera żółtego. Wierzch skrapiamy oliwą, układamy kulki mozzarelli i przykrywamy plastrami sera żółtego. Warto każdą warstwę posypać dodatkowo świeżym pieprzem.
Pieczemy w 180-200 stopniach przez ok. 30 min.

Smacznego!

Asia

wtorek, 6 grudnia 2011

The things that I tried were in my life just to get high on

Zima wciąż nie nadeszła tak ostatecznie. W Krakowie deszcz i lekko ścięte błoto. A wokół kampusu wykopy i rozkopy, więc błoto jest tym, na czym ostatnio dobrze się znam. Aby dostać się na uczelnię trzeba przebrnąć przez wszelkie postacie krakowskiego błota. Dopiero dziś zaczęłam się zastanawiać czy w ogóle jest szansa na śnieżne święta. Oczywiście w święta krakowskie błoto nie będzie mnie już obchodzić, lecz małopolski śnieg jako taki owszem :)

Zastanawiając się dlaczego piszę tu o śniegu, zdałam sobie sprawę, że tak właściwie chciałam zacząć od kawałka "Snow". I na nim właściwie skończyć. Przeżywam ponowne odkrycie Red Hot Chilli Peppers. Głos Kiedis'a rozbrzmiewa w słuchawkach, wibruje w głowie... i nagle pojawia się u mnie ogromna ochota, aby przeczytać jego biografię "Blizna". Większość książek, które czytam ma jakiś związek z psychologią i czasem to jest po prostu niezdrowe, dlatego mam ochotę na dobrą biografię. Może wpadnie mi w ręce. Wtedy o tym napiszę. A teraz posłuchajcie:



Asia

P.S. A wkrótce zapiekanka, która powstała w weekend i czeka na swoją odsłonę blogową.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Panna cotta



Składniki:

500 ml śmietanki (30 lub 36 %)
80 g cukru
pół szklanki gorące wody
4 łyżeczki żelatyny w proszku
laska wanilii
łyżka rumu (ja zamiast rumu użyłam syropu cynamonowego)

Żelatynę należy bardzo dokładnie rozpuścić w gorącej wodzie.
Śmietankę  należy powoli gotować razem z cukrem, i ziarenkami z wanilii. Gdy cukier się rozpuści, należy zagotować całość i zdjąć z ognia. Do gorącej śmietanki wlewamy wodę z żelatyną, rum (lub syrop cynamonowy) i dokładnie mieszamy. Całość rozlewamy do foremek/ filiżanek i zostawiamy na kilka godzin a najlepiej na całą noc w lodówce. Aby panna cotta gładko wychodziła z foremek należy na kilka sekund włożyć foremkę do gorącej wody. Gdy potrzymamy ją za długo, panna cotta trochę się rozpłynie, dlatego należy uważać, jeśli zależy nam na tym, aby deser pięknie się prezentował.


Smacznego!

Asia

sobota, 3 grudnia 2011

Deser Pana Kota

Wczoraj zakończyłam praktyki. Choć praca na oddziale psychiatrycznym bywa wyczerpująca psychicznie, to z pewnością może być bardzo satysfakcjonująca. Szkoda, że jak na razie to koniec praktyk, ale z pewnością przyda się trochę więcej czasu na naukę w najbliższym czasie.

Na weekend wróciłam na wieś. Po drodze ogarnęłam trochę gwiazdkowe zakupy. Świąteczne szaleństwo, zostawiane na ostatnią chwilę, zwykle okazuje się złym pomysłem, dlatego dobrze znaleźć odpowiednie prezenty dla bliskich już teraz. Cieszę się też z tego, że wybrałam się w końcu na zakupy z mamą. Bez wielkich szaleństw, ale za to każda znalazła coś dla siebie.

Wyjazdy do rodziców sprzyjają gotowaniu i spędzaniu czasu z rodziną i znajomymi. Jutro przyjeżdża mój mężczyzna. Obiadowe popisy pozostawiam mamie, ale w mojej głowie tworzy się wizja kolacji. 

A w lodówce czeka już panna cotta (jak mawia M. "Deser Pana Kota").
Przepis już wkrótce :)


Asia

czwartek, 24 listopada 2011

Comfort space. Comfort food. Ryż.

 

Praktyki. A poza tym galop na zajęcia lub popołudnia z M. To tak w skrócie ostatnie 4 dni. I najbliższy tydzień również. Nawet gdybym miała piekarnik to chyba bym nie miała weny nic robić. Prostota górą. Np. dużo, duuuużo makaronu z pomidorowym pesto. Moje comfort food. Jedzeniowy odpowiednik przytulania. Dobry na wszystko :)
 I co poza tym?
Herbata z sokiem malinowym w "Dyni". Przypadkowe spotkania. Zaskakujące sny. Czekolada z wiśniówką w "Świętej krowie". Ludzie. I dużo dobrej muzyki. Gotye all the time.




Ryż na słodko powrócił o mojego menu dopiero tego lata. I to taki zwyczajnie ugotowany. Nie na mleku! Ryż na mleku kojarzy mi się z zerówką. Źle mi się kojarzy. Wstrętny był. I tak mi zostało :( Ale miseczkę ugotowanego ryżu z marmoladą z jabłek i orzechami włoskimi polecam każdemu. Można dodać brązowego cukru, ale osobiście nie lubię super-słodkich połączeń. Ryż z jabłkami smakuje mi taki jaki jest :)



Asia

sobota, 19 listopada 2011

Turnau na mróz i tęsknoty


Gdy słucham jak Turnau śpiewa ten wiersz Baczyńskiego, wszystkie komórki w moim ciele zamierają w zachwycie i słuchają.


Na fioletowo-szarych łąkach
Niebo rozpina płynność arkad
Pejzaż w powieki miękko wsiąka
Zakrzepła sól na nagich wargach...


/Krzysztof Kamil Baczyński/



Asia

piątek, 18 listopada 2011

Ludzie niezastąpieni

Herbata, szybki slalom przez ulubione strony i już zabieram się do pracy pisemnej, która będzie powstawała w ciężkich mękach i poczuciu twórczej niemocy. Jak-zwykle-przeziębiona-Ja wolałabym robić inne rzeczy ;) I oto rzut oka na blog Macieja Bennewicza, socjologa, coacha, pisarza. Nowy post z 16 listopada to refleksje autora w rocznicę śmierci jego przyjaciela. Bennewicz nie rozpisuje się, ale trafia w sedno, a ja przy porannej herbacie znajduję słowa, z którymi mogę się zidentyfikować. Jakby coś ważnego wpadło do głowy i nie miało z niej wypaść. Jakbym musiała odłożyć moje dzisiejsze zajęcia jeszcze na jedną filiżankę herbaty, aby pomyśleć nad tym, kto w moim życiu jest niezastąpiony. To pytanie, wbrew pozorom, jest dla mnie proste, ale to przecież nie jest ostatnie pytanie. Kto jeszcze z czasem stanie się częścią mojego życia? Kto będzie dla mnie niezastąpiony?



"Poszukuję ludzi niezastąpionych, poszukuję ludzi, z którymi można pogadać. Wiem, że to okropne ryzyko, gdyż niezastąpieni czasem odchodzą, albo umierają i nie można ich zastąpić i wtedy w sercu powstaje dziura, przez którą uchodzi energia, przyjaźń, miłość, ździebełko duszy. Nie widzę jednak dla siebie wyjścia, potrzebuję do życia ludzi niezastąpionych (...). To moja najważniejsza nauka."

(Maciej Bennewicz, http://bennewicz.pl/blog/?p=2692)


Asia

wtorek, 15 listopada 2011

Koszyk z jabłkami i filmy kulinarne

Przez ostatnie dwa wieczory ogladaliśmy film "Julie & Julia"  z Meryl Streep. Opowiada on o życiu dwóch kobiet: Julii Child, która napisała książkę kucharską dla amerykańskich kobiet z francuskimi potrawami oraz Julie Powell, zagubionej pisarce, która postanawia odmienić swoje życie poprzez wykonanie wszystkich przepisów z książki Julii w ciągu roku. Udokumentowaniem tego wyczyny był blog kulinarny prowadzony przez Julie. Wtedy zauważyłam pewną analogię :)

 Mój ulubiony film to "Czekolada" z Juliette Binoche w którym gotowanie jest prawdziwą magią. Dla mnie jest ono ucieczką od codzinności i powinności. Tak jak dla Julie, gotowanie jest rodzajem terapii, w której skupiając się na błahej nieraz czynności, rozwijamy swoją twórczość i wyciszamy się wewnętrznie.

Obawiałam się, że film nie trafi do chłopaków, z którymi zwykłam przerabiać coraz to nowe gatunki filmowe. Okazało się jednak, że wciągnął nas i pobudził nasze kubki smakowe:) Jako, że w wilkinowym koszyku od dawna tkwiłą sterta jabłek, postanowiłam upiec mały jabłecznik. Przy okazji nie będe słuchać przez jeden dzień marudzenia, że nie ma nic słodkiego do kawy:)



Jabłecznik biszkoptowy



Składniki:
3-4 jaja (w zależności od wielkości)
3/4 szklanki cukru
3/4 szklanki mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
3-4 jabłka
Szczypta soli
Cynamon




Jabłka obieram i siekam na dość drobne części. Zasypuje je cynamonem i odrobiną brązowego cukru. Białka ubijam z cukrem i szyczptą soli, a pod koniec ubijania dodaje żółtka. Do piany z jajek wrzucam powoli jabłka i mieszam drewianą łyżką. Następnie powoli dodaje mąkę, przesiewając ją razem z proszkiem do pieczenia. Całość przekładam do małej prostokątnej blaszki, wyłożeonej papierem do pieczenia i wkłądam do piekarnika na ok. 30 min.




Nina

niedziela, 13 listopada 2011

Muffiny cytrynowe na niedzielny podwieczorek

Przeżyłam straszną walkę z aparatem, który nie chciał oddać zdjęć ;D Ale zdjęcia są, a więc oto one:


Muffiny cytrynowe

Muffiny cytrynowe już wiele razy gościły w mojej kuchni i zawsze znikały niemal natychmiast. Przepis pochodzi ze strony Kwestia smaku, a dokładniej: http://www.kwestiasmaku.com/desery/muffiny_cupcakes/muffiny_cytrynowe/przepis.html

Moja modyfikacja była niewielka, ale podaję przepis.

Składniki:

Składniki sypkie:
150 g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
60 g cukru
1 łyżka startej skórki z cytryny
torebka cukru waniliowego


Składniki płynne:
1 jajko
100 ml kefiru
55 g rozpuszczonego (na małym ogniu) masła
sok z połowy cytryny


Wykonanie opiera się na jednej podstawowej zasadzie, zaczynamy od osobnego wymieszania składników płynnych i sypkich.
Wsypujemy do jednej miseczki  mąkę, proszek do pieczenia, cukier, cukier waniliowy i skórkę z cytryny (cytrynę należy wcześniej sparzyć wrzątkiem).
W osobnym naczyniu mieszamy rozpuszczone masło, jajko, kefir i sok z cytryny, po czym powstałą miksturę dodajemy do składników sypkich i mieszamy, nie przejmując się grudkami.



Powstałą masę nakładamy do nasmarowanych masłem foremek i pieczemy ok. 10-15 min. w temp 180 stopni.

Smacznego!

W moich dzisiejszych muffinach była ukryta w środku cząstka mandarynki, a wierzch był posypany cukrem pudrem, ale przedstawiam także muffiny z cytrynowym lukrem, które kiedyś stworzyłam:


Polecam! Najlepsze są jeszcze gorące! Na drugie śniadanie lub podwieczorek, z dobrą kawą lub herbatą  :) A tymczasem weekend dobiega końca, więc życzę sobie i Wam, przyjemnego tygodnia, pełnego miłych niespodzianek :)

Asia

sobota, 12 listopada 2011

"W staropolskiej kuchni i przy polskim stole" czyli co czytam przy śniadaniu



Weekend. Czas śniadaniowych kaprysów :) Omlet inspirowany książką "W staropolskiej kuchni i przy polskim stole" Marii Lemnis i Henryka Vitry był smacznym akcentem na początek dnia. Zdjęcie robiłam w pośpiechu i bez przykładania się, ponieważ nie chciałam aby moje śniadanie wystygło. Niezwykłym odkryciem był dla mnie fakt, że oryginalny staropolski omlet robiono z roztrzepanych jajek, bez mąki, a że nigdy nie przepadałam za omletami z mąką, postanowiłam od razu wcielić w życie nową zdobytą wiedzę ;D
Mój omlet składał się zatem z 3 jajek roztrzepanych widelcem, przyprawionych solą i pieprzem, do których dodałam jedną małą, posiekaną i podsmażoną cebulkę. Całość usmażyłam na dużej patelni, obracając na drugą stronę z mniej lub bardziej udanym skutkiem ;) Nic wielkiego, a jednak mam ochotę gotować wszystko co tylko znalazłam w wyżej wymienionej książce :)


Państwo Lemnis i Vitry informują, iż omlety pojawiły się w kuchni polskiej za panowania Jana III Sobieskiego, ponieważ królowa Marysieńka miała do nich niezwykłą słabość. Danie szybko się rozpowszechniło, ponieważ jajka były produktem powszechnie dostępnym i tanim, w przeciwieństwie do wielu szlacheckich specjałów. Cała książka obfituje w przeróżne historyczne fakty, anegdoty, cytaty z kronik i wierszyki, a to wszystko okraszone przepisami, które w większości zachęcają prostotą. Trudno się od tej książki oderwać i żal bierze, iż kulinarna historia naszego kraju nie pojawia się na lekcjach historii w szkole. Gdybym wcześniej znała smakowite fragmenty kronik Galla Anonima, może solidniej przygotowałabym się swego czasu do matury z historii ;)

   

Asia

wtorek, 8 listopada 2011

Jesień...


Jesień, jesień, jesień. Po bajecznym weekendzie, nadchodzą coraz chłodniejsze dni. Pozostaje mi życzyć Wam ciepłego dnia i dużo energii. Niech Was grzeją życzliwe słowa, bezinteresowne uśmiechy, długo wyczekiwane listy, spełniające się marzenia i buziaki na dzień dobry :)

Gdy nadejdzie weekend, z przyjemnością będę eksperymentować w kuchni i coś pysznego tu napiszę :)
A na razie ulubiony serial, śniadanie, notatki, a później jabłko z warzywniaka po drodze i na uczelnię...

Asia

poniedziałek, 7 listopada 2011

Cytrynowe spaghetti raz jeszcze :)

Pojawił się na blogu długo wyczekiwany przepis na cytrynowe spaghetti, co wiąże się także z tym, iż Nina wreszcie znalazła czas, z czego bardzo się cieszę :) Znalezienie nowego posta na blogu było dla mnie kolejnym miłym akcentem dnia, po kilku bajecznych godzinach spędzonych z Natalią na krakowskim kazimierzu. Oczywiście zapuszczenie się w okolice Placu Nowego zakończyło się snuciem się po pchlim targu. Oczywiście niebezowocnie ;) Do tego przedpołudnie w Nova Restro Bar, spacer na Wawel, a później kawa przed Alchemią. Bardzo nie chciało mi się wczoraj spędzać niedzieli w mieszkaniu podczas tak pięknej pogody :)

Polecam wszystkim spaghetti cytrynowe, ponieważ danie jest pyszne a przepis naprawdę prosty. Pierwszy raz zrobiłam to danie po powrocie z Wrocławia od Ninki, aby przywołać smak fantastycznego weekendu:)
Wtedy też zrobiłam zdjęcia mojego dzieła, które jak widać było wersją bez dodatku wędliny.




Pozdrawiam serdecznie,

Asia

niedziela, 6 listopada 2011

Witamina C trochę inaczej

Posta miałam nazwać "Powrót córki marnotrawnej", ale wydało mi się to zbyt dramatyczne.

Wiem, jestem okropna przez swoje zaniedbanie. Ale tempo życia strasznie mi ostatnio przyspieszyło. Nie mam czasu na gotowanie, a jak już coś porobię w kuchni, to M. (mój fotograf nadworny!) nie ma czasu zrobić mi zdjęcia. Wytłumaczę: bo on nie robi zwykłych zdjęć, tylko musi poustawiać parasolki, zaaranżować odpowiednie oświetlenie i takie tam. Poza tym ciągle biega po mieści robić jakiś kolekcje zdjęć zaliczeniowych, bądź siedzi w pracy w agencji.

A ja? Cierpię męki niemocy twórczej nad swoją pracą. I złoszczę się sama na siebie, że tak wolno mi to idzie i nie mogę robić tego na co mam ochotę. Po najlepszą ucieczką od szarej codzienności i zwykłych obowiązków  jest pieczenie i gotowanie...:)

Dlatego tak bardzo uwielbiam spaghetti cytrynowe. Odkąd z M. zaczęliśmy żywić się razem, rozkochał mnie w makaronach i włoskiej kuchni. Jeśli chcę zjeść coś sprawdzonego i naprawdę dobrego, zawszę proszę go o makaron. Ostatnimi czasy spaghetti cytrynowe gości na naszym stole bardzo często i ściąga tłumy znajomych, tworząc niesamowicie orzeźwiającą i radosną atmosferę :)

Przepis podstawowy wygrzebałam w jakiś dodatku do gazety, ale nieco zmodyfikowaliśmy go razem. Za każdym razem wychodzi nieco inny, ale zawsze sprawia wiele radości i dodaje energii, w szczególności w chłodne jesienne dni.



Składniki:
2-4 ząbki czosnku (w zależności od wielkości główek)
2 cytryny
opakowanie makaronu spaghetti
1/4 kostki masła
ok. 3 łyżki oliwy z oliwek
plasterki salami, szynki schwarzwaldzkiej lub innej aromatycznej wędliny
starty żółty ser (mój ulubiony to mozzarella w drobnych kawałeczkach)
świeża natka pietruszki




Cytrynę sparzamy wrzątkiem, wyciskamy z niej sok a skórkę ścieramy na drobnej tarce. W między czasie gotujemy wodę na makaron al dante. Czosnek obieramy i wyciskamy na rozgrzaną oliwę. Przed upłynięciem minuty (M. zawsze powtarza, że czosnek powinien smażyć się ok. 40 sekund, bo po spaleniu robi się gorzki w smaku) dodajemy masło i startą skórkę z cytryny. Gdy masło się rozpuści wlewamy sok. Doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Na osobnej mniejszej patelni robimy na sucho "chipsy" z salami, bądź innej wędliny bez użycia tłuszczu (pod wpływem temperatury robi się ona chrupiąca).
Odcedzony makaron przesypujemy na patelnię z "cytrynowym sosem"  (lub gdy jest za mała przekładamy składniki do większego garnka)  i ciągle mieszamy do całkowitego połączenia i podgrzania się składników. Sos powinien nieco wsiąknąć w makaron, nadając mu mocno cytrynowy smak.
Po rozłożeniu na talerze posypujemy każdą porcję serem, wędliną i pietruszką według uznania.

Smacznego :)

Nina

sobota, 5 listopada 2011

Przy śniadaniu. Bez tajemnic ;)

W mieszkaniu cisza i spokój, a za oknem piękny jesienny dzień. Na stole śniadanie, a na ekranie ulubiony serial. W dodatku za dwie godziny przyjedzie moja współlokatorka z dawnego mieszkania na Zachodniej. Pójdziemy na spacer a ja wezmę aparat fotograficzny, żeby zatrzymać w kadrze słoneczne dni i wspólnie spędzony czas.

Dziś na śniadanie bułka z mozzarellą , pomidorkiem i bazylią. Jedno z moich ulubionych połączeń.



Moim ulubionym serialem, który właśnie oglądam i polecam jest "Bez tajemnic". Serial w reżyserii Jacka Borcucha to nic innego jak polska wersja "In treatment", który namiętnie oglądałam rok temu. Cała akcja dzieje się w gabinecie psychoterapeuty (Andrzeja, granego przez Radziwiłłowicza), który w każdym odcinku spotyka się z jednym z piątki pacjentów, których poznajemy w pierwszym sezonie serialu. Jednocześnie Andrzej boryka się z problemami małżeńskimi, które nie pozostają bez wpływu na prowadzenie terapii zakochanej w nim Weroniki. Psychoterapeuta postanawia na nowo nawiązać kontakt ze swoją dawną superwizorką, a spotkania z nią okazują się trudne i burzliwe.

Jednym słowem coś dla mnie, przyszłej psychoterapeutki :) Ale może to też coś dla Was? Ten serial naprawdę wciąga i ukazuje prawdziwe ludzkie emocje i reakcje :)


A.

niedziela, 30 października 2011

Słoneczna niedziela i maślane ciasteczka earl grey

Powietrze dziś pachnie bardziej jesiennie niż zimowo, a do tego jest przecudnie słonecznie! Rozpaczam w duchu, że sama się skazałam  na przeziębiony weekend z misiowym termoforem i żurawinową herbatą. Już nigdy, nigdy pod koniec października nie będę nosić perfekcyjnie cieniutkich rajstop i superkrótkich sukienek. Zwłaszcza wieczorową porą.

Wczoraj postanowiłam upiec ciasteczka earl grey.
Zrobiłam je mniej więcej wg przepisu z bloga cynamonigozdziki.blogspot.com 
(link do przepisu: http://cynamonigozdziki.blogspot.com/2011/05/kruche-ciasteczka-earl-grey.html )

Oczywiście musiałam coś pomieszać albo zmodyfikować, bo ciasteczka po prostu rozpływały się przy pieczeniu. W efekcie, choć bardzo smaczne, nabrały kształtu placków ziemniaczanych, a przynajmniej  domownicy wchodzący do kuchni wołali: "Oooo, placki ziemniaczane!" ;D
Jednak pomimo postrzępionych brzegów smakowały wyśmienicie i były bardzo maślane. Były, bo oczywiście już ich nie ma :) Zniknęły błyskawicznie, gdyż zrobiłam je z połowy porcji i wyszło ok 20 ciasteczek średniej wielkości.



Maślane ciasteczka earl grey

Składniki:
150 g mąki (100 g mąki krupczatki i 50 g zwykłej pszennej)
100 g masła
2 łyżki cukru pudru
3 łyżki cukru
zawartość 2 torebek herbaty earl grey
1 łyżeczka wody
szczypta soli

uwagi: następnym razem użyję 200 g mąki


Zagniatamy ciasto z podanych składników, po czym wałkujemy i wycinamy co tam chcemy ;) Ja wybrałam klasyczne kółeczka robione przy pomocy małej szklaneczki. Pieczemy ok 10-15 min w temp 200 stopni.

Już wkrótce napiszę coś o konfiturze żurawinowej, którą widać na zdjęciu :)

Asia

sobota, 29 października 2011

Bananowy koktajl mleczny z owocem granatu

Jesień. Czasem czuć w powietrzu zimę, a przecież to dopiero koniec października. Szaro i zimno. Brrr...
Nina pochłonięta pracą inżynierską osierociła, jak na razie, naszego bloga. Z pewnych źródeł jednak wiem, że żyje :)
Kiedy tylko mogę uciekam z jesiennego, zimnego Krakowa na wieś. Mieszam w garnku konfiturę żurawinową z pomarańczową skórką, szukam najlepszego przepisu na kruche ciasteczka. Piję hektolitry herbaty, bo jak zwykle jestem przeziębiona. Do przeczytania została mi już tylko jedna książka Yaloma. A później? Jeśli Yalom nie napisze niczego nowego to pozostaje mi chyba tylko zabrać się do nauki ;)
Ostatnio piszę więcej maili i smsów, niż zwykle. Próbuję się ogrzać (choćby na odległość) słowami przyjaciół, a "Jesień" Vivaldiego brzmi niezrozumiale radośnie.

Dziś na śniadanie pyszny sycący koktajl:



Bananowy koktajl mleczny z owocem granatu

Składniki:
pół szklanki mleka
1 duży banan
1/2 owocu granatu

Miksujemy mleko z bananem (pokrojonym na kilka części). Koktajl przelewamy do szklanki i dekorujemy pysznym owocem granatu. Proste, prawda?


A.

niedziela, 16 października 2011

Ja i ta godzina


Zabawa była wspaniała i mam nadzieję, że nasza panna młoda bawiła się na wieczorze panieńskim tak świetnie jak my :) Niestety zabrakło Niny, która się rozchorowała (no i ciągle się nie ogarnęła, aby napisać coś na blogu! A ja niecierpliwie czekam na chorwackie relacje i smakowite zdjęcia owoców morza:)).

Po takiej imprezie zwykle następuje dzień, kiedy człowiek absolutnie nie ma ochoty nic robić. Oczy się zamykają kleją, czas mija z talerzem rosołu pomiędzy komputerem a domowymi rozmowami. 
Potrzeba naprawdę wielkiej okazji, abym zarwała noc i wypiła trochę więcej, więc takie stany "nie-do-życia" zdarzają się bardzo rzadko, ale pozwalają rozgrzeszyć się z leniuchowania. Senność na chwilę mija przy wieczornej kawie, a ja słucham Wrooclyn Dodgers...



"Na chwilę móc się zatrzymać, ja i ta godzina,
chociaż brakuje mi tchu... niech czas tak nie przemija...
(...)
dla wszystkich mieć czas by być sobą,
każdy z nas ma kogoś, cieszmy się tą osobą"

/Wrooclyn Dodgers, Brakuje tchu/

A.

sobota, 15 października 2011

Panieńskie kruche dla Justynki :)



Upiekłam dziś dwa kruche ciasta, żeby było sprawiedliwie. Jedno na naszą babską imprezę, drugie dla rodzinki. Kruche z jabłkami przestanę piec chyba dopiero wtedy, kiedy jabłka się skończą, a i to niepewne, gdyż zawsze pozostanie jeszcze marmolada jabłkowa :)

Kruche z owocami lubię piec tak bardzo, że chyba nie ma ciasta, które mogłabym zrobić bardziej "od serca". Choć jest proste i na pozór zwyczajne, to chyba każdy je lubi. Mam nadzieję, że dziewczynom będzie smakowało.

Życzę nam, a przede wszystkim przyszłej pannie młodej, dobrej zabawy tej nocy :)


Przepis na kruche jest taki sam jak w moim przepisie na tartę http://zmiastaiztalerza.blogspot.com/search?updated-max=2011-09-29T20%3A30%3A00%2B02%3A00&max-results=7 jednak w tym przypadku dodałam proszek do pieczenia (2-3 łyżeczki). Jabłka posypałam jak zwykle cynamonem :)

A.

czwartek, 13 października 2011

Wariacje na temat tortu Marii Disslowej

Jakiś czas temu przeglądałam bloga Strawberries from Poland i urzekł mnie pewien przepis. Tort jabłkowy na leguminę z "Jak gotować" Mari Disslowej znalazł się na mojej liście rzeczy do upieczenia!
Przepis znajdziecie tutaj: http://strawberriesfrompoland.blogspot.com/2010/10/trzy-lsniace-kasztany.html Trzymałam się tylko receptury na cytrynowy spód, natomiast reszta jest moją wariacją na temat tego ciasta.


Do duszonych na marmoladę jabłek dodałam trzy łyżki mąki ziemniaczanej i wtarłam skórkę z cytryny, natomiast oprócz prażonych migdałów udekorowałam ciasto także rodzynkami i suszoną żurawiną namoczonymi wcześniej w wódce.

  
Polecam wyjęcie ciasta z formy póki ciepłe, ponieważ nie zrobiłam tego i później było to trudne, zwłaszcza że nie jest to rodzaj ciasta które kroi się łatwo i nakłada na talerzyki w równych, idealnych kawałkach. Szczerze mówiąc odrobię się przykleiło do formy ;)


Ciasto wyszło dość słodkie, a cytrynowy spód jest bardzo kruchy. I bardzo vintage. Idealny do mocnej kawy, której nie słodzę. I do rozmyślań nad tym, co upiec na wieczór panieński mojej przyjaciółki. Ślub w przyszłym tygodniu, a w ten weekend babska impreza, okazja do żartów, wspomnień, śmiechu i sentymentalnych refleksji odnośnie upływającego czasu, który przynosi te wszystkie zmiany :)



Asia

wtorek, 11 października 2011

O pewnej książce przy kawie


Zachwycona "okienkiem" w planie zajęć postanowiłam zrobić sobie dobrą kawę i oderwać się od rzeczywistości. Właśnie dlatego chcę się odnieść do zaległego tematu, o którym obiecałam napisać.
Wreszcie. Zabieram się do opowiedzenia Wam o książce, którą zacytowałyśmy w pierwszym poście. Książce kupionej przeze mnie dość dawno w Składzie Tanich Książek przy ulicy Grodzkiej" i leżącej do niedawna na półce u rodziców. "Jeszcze jest czas"* Hanny Karolak to zbiór wywiadów z ludźmi kultury i sztuki, które autorka przeprowadziła po śmierci Jana Pawła II. Przeżycia towarzyszące ludziom w tym szczególnym czasie refleksji stały się punktem wyjścia do rozmów o sprawach ważnych i ostatecznych. O miejscu człowieka i artysty w świecie, o sensie życia, o moralności i twórczości, a także o poszukiwaniu szczęścia i nadziei. Hanna Karolak rozmawiała z Wojciechem Kilarem, Krzysztofem Zanussim, Krystyną Jandą, Ernestem Bryllem i ośmioma innymi osobami, unikając przy tym banału i patosu. Od początku do końca byłam poruszona szczerością zawartych w książce wypowiedzi. Pomimo spraw poważnych i trudnych, które zostały poruszone w wywiadach, książka emanuje dobrą energią.
"Jeszcze jest czas" to lektura, która pozwoliła mi zamienić kilka godzin w pociągu relacji Wrocław-Kraków w przestrzeń dla spraw, o których nie myśli się zazwyczaj.

Nie byłabym sobą, gdybym nie zacytowała choćby kawałeczka. Zacytuję, więc fragment wywiadu z profesor Anną Świderkówną, znaną ze studiów nad Biblią. Szukając cytatu, zatrzymałam się właśnie na tym fragmencie, uświadamiając sobie, że zawiera znaną psychologiczną prawdę. Nie ma dobrego funkcjonowania, a więc nie ma też szczęścia, bez dawania i brania, bez wchodzenia w relacje z ludźmi.

"Cała rzecz polega na tym, że my jesteśmy jak puzzle. Każdy z kawałków osobno nie ma sensu, Dopiero kiedy się te kawałki odpowiednio poukłada, widać, że ten półwysep pasuje do tego cypla, ten dołek do tej górki i gdy złożymy fragmenty ukaże się nam cały obraz. (...) Dzięki temu, że każdy z nas jest inny, musimy żyć przyjmowaniem i dawaniem."



* Karolak H. Jeszcze jest czas, Warszawa 2005


Asia

piątek, 7 października 2011

Za dużo myśli i pietruszkowa zupa krem na deszczowe dni

Witam Was serdecznie,

Ostatnie kilka dni upłynęło pod znakiem rozmyślań i emocji. Poruszyła mnie książka Yaloma "Kuracja wg Schopenhauera". Ach... to znowu temat na osobny post. Trudny do napisania, nawet dla psychologa, bo o śmierci. Trudny zwłaszcza po środowym dyżurze na oddziale hematologii. Jestem wolontariuszką od maja, ale doświadczenia, jakich dostarczają spotkania z ludźmi chorymi na białaczkę, są bardzo różne i niosą wciąż nowe refleksje. Otwierają się stare i nowe lęki, ale też stare i nowe prawdy.
Wczoraj miałam wielką ochotę, aby na chwilę pomyśleć o czymś innym niż zamknięta właśnie na ostatniej stronie, po wielu godzinach czytania, książka Yaloma. Nie wiem czy najnowszy film Almodovara był dobrym wyborem. Na pewno był wciągający, i pod tym względem spełnił swoje zadanie, ale fabuła była po prostu chora, patologiczna. Być może cenię psychologiczny realizm bardziej niż mocny przekaz, a może po prostu film stał się pod koniec tak groteskowy, że moja groza zamieniła się w rozbawienie. Nie wiem jaki był cel Almodovara. Film był interesujący i okropny jednocześnie. Na pewno "Skóra w której żyję" jest dziełem odbiegającym nie tylko od tego, co dotąd reżyser stworzył, ale odbiegającym od wszystkiego co w życiu widziałam.
Coraz bardziej nie mogę się doczekać relacji  Niny z rejsu, ale o ile mi wiadomo wraca dopiero jutro.
W Krakowie zimno i deszczowo, a po głowie chodzi mi zupa pietruszkowa. Jest to absolutnie pyszny i niezwykle pożywny posiłek! W moim rodzinnym domu nikt takiej zupy nie gotował i po raz pierwszy spróbowałam zupy pietruszkowej, gdy ugotowała ją moja przyjaciółka ze studiów. Z tego miejsce chcę podziękować Natalii za wprowadzenie w moje życie tej zielonej, gorącej cudowności :) Oczywiście zupa przeszła moje drobne modyfikacje, związane z robieniem jej "na oko", ale postaram się podać Wam sensowne proporcje :) Zamieszczone przeze mnie zdjęcie to ostatnia pietruszkowa zrobiona we wrześniu u rodziców. Ku uciesze mamy, która stała się fanką tej zupy.


Składniki:
dwie łyżki oliwy
1 cebula
1,5 litr bulionu
500 g ziemniaków
2 pęczki pietruszki
sól, pieprz

Pokrojoną drobno cebulkę podsmażamy na oliwie, w garnku. Wrzucamy pokrojone w kostkę ziemniaczki i zalewamy bulionem. Dodajemy pietruszkę (można posiekać lub przekroić pęczek na kilka części). Kiedy ziemniaki już się ugotują miksujemy zupę blenderem na krem. Doprawiamy pieprzem i solą, po czym gotujemy jeszcze kilka minut.
Gotowa zupa świetnie smakuje z grzankami lub ziemniaczkami, choć jest też idealna bez żadnych dodatków :)

Smacznego


Asia

poniedziałek, 3 października 2011

Dolina Bolechowicka i powrót do Krakowa

Podczas gdy Nina żegluje u wybrzeży Chorwacji, ja powróciłam do krakowskiej rzeczywistości. Zajęcia na uczelni nieubłaganie nadeszły. Dzisiejsze wykłady wprawiły mnie w melancholię. Koniec bezwstydnego leniuchowania. Koniec lata... Jesień ma jednak swoje zalety. Spacery po szeleszczących liściach, książki do przeczytania w chłodne wieczory,  jabłka pachnące najprawdziwiej, ciepłe zupy, powakacyjne spotkania i ulubione swetry.

W niedzielę wybraliśmy się z M. do podkrakowskiej Doliny Bolechowickiej, należącej do Parku Krajobrazowego Dolinki Krakowskie. Choć pogoda była cudowna, to wszystko wydawało się już prawdziwie jesienne. Po długim spacerze z Zabierzowa do Bolechowic odpoczywaliśmy u wejścia do doliny, przy tzw Bramie Bolechowickiej, którą tworzą 30 metrowe skały, będące atrakcją dla miłośników wspinaczki skalnej. Wspaniałe miejsce na wycieczkę, piknik lub po prostu spacer. Z pewnością wybierzemy się kiedyś do innych dolinek parku krajobrazowego. Następnym razem przydałaby się jednak mapa :)

W każdym razie polecam podkrakowskie wyprawy wszystkim którzy szukają trochę wytchnienia od spalin i pośpiechu :) Dedykuję Wam też bardzo jesienny wiersz Lechonia :)

Asia



 Jan Lechoń

Czerwone wino

Bardzo wcześnie jest jesień. Coraz wcześniej słońce
Za jezioro z ołowiu w drżące spada trzciny.
Dzień jest po to, by sennie płynęły godziny,
A wieczór, by oglądać gwiazdy spadające.

Renoir chyba w sadzie pomalował śliwy,
Tak ich skórka zielona a brzegiem liliowa,
I wszystko tu coś znaczy, tylko brak nam słowa.
Ach! jak tu odpowiedzieć: czy jestem szczęśliwy?

Jak nurek schodzi w mroki tajemniczych głębin,
Gdzie się przepych koralu bogato rozpina,
Tak ja wypijam wzrokiem czerwoność jarzębin
Lub próbuję wargami czerwonego wina.

piątek, 30 września 2011

Ciasteczka z tęsknoty

Po powrocie z Wrocławia do Krakowa (a później z Krakowa do domu rodziców) szybko odezwała się tęsknota za moim zapracowanym M. z którym zobaczę się dopiero dziś. A z tęsknoty piecze się ciastka... chrupiące, cytrynowe, oprószone cukrem gwiazdki i kruche owsiano-orzechowe krążki. Pod względem pieczenia owsianych ciastek nieźle się z Niną zgrałyśmy, choć zupełnie nie wiedziałam o czym będzie jej wczorajszy post. Ba, w ogóle nie wiedziałam, że napisze go jeszcze przed wyjazdem :) Niemniej bardzo się cieszę, bo zmobilizowało mnie to do zamieszczenia fotorelacji z moich wczorajszych wyczynów kuchennych.

Już przedwczoraj usiadłam wieczorem przy kuchennym stole, aby poszukać jakiegoś nowego przepisu na kruche ciastka, przy okazji robiąc wielki przegląd zeszytów i książek kulinarnych należących do mojej mamy. Nie pierwszy raz zresztą :) Tym razem sięgnęłam po książkę pani Wandy Piotrowiakowej "Piekę ciasta i ciasteczka". Wybrałam pierwszy przepis, który znalazłam w rozdziale "Ciastka rozmaite". 



Kruche ciasteczka cytrynowe

Składniki:

2 szklanki mąki krupczatki
1/2  kostki masła/ margaryny (tym razem użyłam tego drugiego, ale oczywiście o niebo lepsze są wypieki z użyciem masła)
1 jajo (użyłam jednego całego jajka, po czym dodałam jeszcze jedno żółtko, pozostałe białko posłużyło mi do posmarowania ciastek przed upieczeniem.)
2/3 szklanki cukru pudru (ciastka wychodzą bardzo słodkie, więc jeśli zamierzamy posypać je na wierzchu cukrem, użyjmy tu 1/3 szklanki cukru pudru)
2 łyżeczki proszku do pieczenia
cukier waniliowy
łyżeczka olejku cytrynowego
otarta skórka z 1 cytryny (w przepisie pani Piotrowiakowa proponuje różne dodatki, ja wybrałam skórkę cytrynową)
trochę cukru do posypania ciasteczek



Z podanych składników zagniotłam kruche ciasto, a po rozwałkowaniu wykrawałam z niego gwiazdki. Tak przygotowane ciasteczka posmarowałam białkiem, posypałam cukrem i piekłam ok. 10 min. w 180 stopniach. Z podanej proporcji upiekłam około 80 małych ciasteczek :)
Ciasteczka wyszły dość twarde, chrupkie i słodkie, a do tego cudnie pachnące skórką cytrynową. W przyszłości dam do nich mniej cukru pudru, ale amatorom słodkości ten przepis powinien się bardzo spodobać. Ciasteczka idealnie pasowały do kawy. 




W ciasteczkowym słoju znalazły się też ciasteczka owsiane, których przepis wydobyłam z głowy, modyfikując przepis na ulubione ciastka owsiane z prażonym słonecznikiem. Jak tylko przypomnę sobie skąd wzięłam tamten przepis, wrzucę link :) Póki co przepis na...

Ciasteczka owsiane z orzechami włoskimi

Składniki:

1/2 kostki miękkiego masła
pół szklanki otrąb owsianych
pół szklanki drobno pokruszonych orzechów włoskich
1/2 szklanki mąki krupczatki
3 łyżki cukru pudru
2 łyżeczki proszku do pieczenia
cukier waniliowy

Z podanych składników zagniatamy ciasto, w razie potrzeby dosypując mąki krupczatki, aż ciasto będzie na tyle zwarte, że da się rozwałkować i wykroić z niego kółeczka :) Ciasto jeszcze przed upieczeniem kruszy się, więc należy ostrożnie przenosić ciastka na blaszkę. Pieczemy ok 10-15 min. w temp. 180 stopni. Ciastka po wyjęciu z piekarnika są dość miękkie, ale już po chwili stają się kruche i gotowe do zjedzenia.






Smacznego!

Na zakończenie życzę Nince wspaniałego wypoczynku! Pozdrawiam też wszystkich czytelników bloga! W związku z rozpoczęciem roku akademickiego, i moim powrotem do Krakowa, pojawią się wkrótce historie nie tylko z talerza, ale też z miasta, jak nazwa bloga głosi ;)

Asia

czwartek, 29 września 2011

Diabeł tasmański

Witam, to oficjalnie ja-Nina-czyli druga połówka mentalna bloga.

Nadałam postowi taki a nie inny tytuł, bo mam wrażenie, że czasem moje tempo życia tak przyspiesza, jak ten włochaty bohater. Pakuje się na wyjazd, czego szczerze nienawidzę. Wyjeżdżać uwielbiam, ale robić plan potrzebnych rzeczy nie! (A tak się zdarzyło, że z zawodu jestem planistką). Już jutro wyruszam w trasę i czeka mnie rejsowy debiut na Chorwackim morzu.

Od wyjazdu Asi nie znalazłam czasu na większe gotowanie. Kucharską rolę przejął mój facet (który czyni to z nie mniejszą przyjemnośćią niż ja) i rozpieszczał mnie przepysznymi kolacjami przy świecach. Zdąrzyłam tylko na prędce zrobić moje ulubione owsiane ciasteczka. Niestety nie mam obecnie zdjęcia (chłopaki szybko je pochłaniają :) ale wykonanie jest bardzo łatwe. Nie potrafię podać dokładnych ilości składników bo wszystko jest przygotowywane "na oko", mogę za to podzielić się samą metodą (których również jest parę).

Ciasteczka owsiane (kakaowo-czekoladowe):

Tłuszcz tj.margaryna lub masło
Płatki owsiane (ale mogą być każde inne np żytnie, orkiszowe itd)
Kakao
Trochę cukru (lub miodu)
Trochę mleka (lub śmietanki)
Otręby (owsiane, żytenie, pszenne-jakie się lubi) lub w razie braku mąka

Na początku oddaje się swojej fanatycznej fascynacji i robię czekoladę. Roztapiam tłuszcz w granuszku, dodaję cukier a potem kakao, mieszkając wszystko dokładnie drewnianą łyżką. Masę rozrzedzam mlekiem/śmietanką. Proporcje nie są ścisłe, ale czekolada ma wyjść gęsta jak śmietana (trzeba poczekać do zagotowania, żeby uzyskać taki efekt). Kiedy wywar czekoladowy jest gotowy można dodać ulubionego olejku np migdałowego. Do garnuszka wsypujemy płatki owsiane tak, żeby namokły czekoladą i zmiękły. Czekolady musi być tyle żeby wszystkie pływały luźno. Gdy masa trochę wystygnie wsypujemy otręby i dodajemy ich tyle, żeby masa zrobiła się bardzo gęsta, niemal twarda i sucha. Rozgrzewamy piekarnik i na blaszce pokrytej papierem do pieczenia układamy uformowane w krążki ciasteczka. Całość zapiekamy ok 10-15 min i odstawiamy chwilkę do ostygnięcia i stwardnięcia.
Smacznego!

Ja swoje ciasteczka trzymam w słoiku i przegryzam, kiedy potrzebuję zastrzyku energii :)


Ok, przerwa na występ-właśnie mój facet tańczy w pokoju do swojej ulubionej piosenki (szkoda, że nie mogę go nagrać i Wam pokazać:)

wtorek, 27 września 2011

Tarta jabłkowa z powidłami śliwkowymi i migdałami

 

 Pisząc poprzedni post poczułam wielką ochotę na zrobienie tarty, która była moją pierwszą tartą. Tak też zrobiłam, użyłam jednak kruchego ciasta z przepisu, który zamieściłam ostatnio. Do formy wylepionej ciastem wyłożyłam rozsmażone z cynamonem i cukrem jabłka (750 g jabłek, pół szklanki cukru). Na jabłka rozsmarowałam pół słoiczka powideł śliwkowych i ułożyłam "kratkę" z ciasta. Tartę piekłam w temperaturze 150 stopni przez pół godziny. Na ostatnie 5 minut pieczenia posypałam ciasto płatkami migdałowymi.
Przepis na ciasto znajduje się w poprzednim poście.






Inspiracją dla tarty była tarta, którą kiedyś po raz pierwszy upiekłam wg przepisu z bloga White Plate
( http://whiteplate.blogspot.com/search?q=tarta ). Natomiast inspiracją Liski z White Plate, jak pisze, był przepis Nigela Slater'a. Tym chętniej sięgnęłam znów po to połączenie smaków, ponieważ oglądałyśmy z Niną w sobotę film "Toast" oparty na biografii Slater'a. Ale o tym innym razem, ponieważ film był tak cudowny, że wymaga osobnego miejsca :)


Moja pierwsza tarta była wypiekiem doskonałym, a zatem zachęcającym mnie do dalszego pieczenia tart :) Kilka razy zajadał się nią już mój M. dlatego dziś postanowiłam zrobić ją dla rodziców, których piekarnik okupuję od powrotu z Wrocławia. I dla mojego przyjaciela, który przyjdzie  wieczorem na długie rozmowy przy herbacie. A to jest jedna z lepszych chwil. Kiedy człowiek może się zanurzyć w te długie rozmowy i witać jesienne wieczory przyjemną muzyką, herbatą i kruchym ciastem. Ach, i te powidła śliwkowe, jeden z moich ulubionych smaków :)


Pozdrawiam Was serdecznie,

Asia