niedziela, 30 października 2011

Słoneczna niedziela i maślane ciasteczka earl grey

Powietrze dziś pachnie bardziej jesiennie niż zimowo, a do tego jest przecudnie słonecznie! Rozpaczam w duchu, że sama się skazałam  na przeziębiony weekend z misiowym termoforem i żurawinową herbatą. Już nigdy, nigdy pod koniec października nie będę nosić perfekcyjnie cieniutkich rajstop i superkrótkich sukienek. Zwłaszcza wieczorową porą.

Wczoraj postanowiłam upiec ciasteczka earl grey.
Zrobiłam je mniej więcej wg przepisu z bloga cynamonigozdziki.blogspot.com 
(link do przepisu: http://cynamonigozdziki.blogspot.com/2011/05/kruche-ciasteczka-earl-grey.html )

Oczywiście musiałam coś pomieszać albo zmodyfikować, bo ciasteczka po prostu rozpływały się przy pieczeniu. W efekcie, choć bardzo smaczne, nabrały kształtu placków ziemniaczanych, a przynajmniej  domownicy wchodzący do kuchni wołali: "Oooo, placki ziemniaczane!" ;D
Jednak pomimo postrzępionych brzegów smakowały wyśmienicie i były bardzo maślane. Były, bo oczywiście już ich nie ma :) Zniknęły błyskawicznie, gdyż zrobiłam je z połowy porcji i wyszło ok 20 ciasteczek średniej wielkości.



Maślane ciasteczka earl grey

Składniki:
150 g mąki (100 g mąki krupczatki i 50 g zwykłej pszennej)
100 g masła
2 łyżki cukru pudru
3 łyżki cukru
zawartość 2 torebek herbaty earl grey
1 łyżeczka wody
szczypta soli

uwagi: następnym razem użyję 200 g mąki


Zagniatamy ciasto z podanych składników, po czym wałkujemy i wycinamy co tam chcemy ;) Ja wybrałam klasyczne kółeczka robione przy pomocy małej szklaneczki. Pieczemy ok 10-15 min w temp 200 stopni.

Już wkrótce napiszę coś o konfiturze żurawinowej, którą widać na zdjęciu :)

Asia

sobota, 29 października 2011

Bananowy koktajl mleczny z owocem granatu

Jesień. Czasem czuć w powietrzu zimę, a przecież to dopiero koniec października. Szaro i zimno. Brrr...
Nina pochłonięta pracą inżynierską osierociła, jak na razie, naszego bloga. Z pewnych źródeł jednak wiem, że żyje :)
Kiedy tylko mogę uciekam z jesiennego, zimnego Krakowa na wieś. Mieszam w garnku konfiturę żurawinową z pomarańczową skórką, szukam najlepszego przepisu na kruche ciasteczka. Piję hektolitry herbaty, bo jak zwykle jestem przeziębiona. Do przeczytania została mi już tylko jedna książka Yaloma. A później? Jeśli Yalom nie napisze niczego nowego to pozostaje mi chyba tylko zabrać się do nauki ;)
Ostatnio piszę więcej maili i smsów, niż zwykle. Próbuję się ogrzać (choćby na odległość) słowami przyjaciół, a "Jesień" Vivaldiego brzmi niezrozumiale radośnie.

Dziś na śniadanie pyszny sycący koktajl:



Bananowy koktajl mleczny z owocem granatu

Składniki:
pół szklanki mleka
1 duży banan
1/2 owocu granatu

Miksujemy mleko z bananem (pokrojonym na kilka części). Koktajl przelewamy do szklanki i dekorujemy pysznym owocem granatu. Proste, prawda?


A.

niedziela, 16 października 2011

Ja i ta godzina


Zabawa była wspaniała i mam nadzieję, że nasza panna młoda bawiła się na wieczorze panieńskim tak świetnie jak my :) Niestety zabrakło Niny, która się rozchorowała (no i ciągle się nie ogarnęła, aby napisać coś na blogu! A ja niecierpliwie czekam na chorwackie relacje i smakowite zdjęcia owoców morza:)).

Po takiej imprezie zwykle następuje dzień, kiedy człowiek absolutnie nie ma ochoty nic robić. Oczy się zamykają kleją, czas mija z talerzem rosołu pomiędzy komputerem a domowymi rozmowami. 
Potrzeba naprawdę wielkiej okazji, abym zarwała noc i wypiła trochę więcej, więc takie stany "nie-do-życia" zdarzają się bardzo rzadko, ale pozwalają rozgrzeszyć się z leniuchowania. Senność na chwilę mija przy wieczornej kawie, a ja słucham Wrooclyn Dodgers...



"Na chwilę móc się zatrzymać, ja i ta godzina,
chociaż brakuje mi tchu... niech czas tak nie przemija...
(...)
dla wszystkich mieć czas by być sobą,
każdy z nas ma kogoś, cieszmy się tą osobą"

/Wrooclyn Dodgers, Brakuje tchu/

A.

sobota, 15 października 2011

Panieńskie kruche dla Justynki :)



Upiekłam dziś dwa kruche ciasta, żeby było sprawiedliwie. Jedno na naszą babską imprezę, drugie dla rodzinki. Kruche z jabłkami przestanę piec chyba dopiero wtedy, kiedy jabłka się skończą, a i to niepewne, gdyż zawsze pozostanie jeszcze marmolada jabłkowa :)

Kruche z owocami lubię piec tak bardzo, że chyba nie ma ciasta, które mogłabym zrobić bardziej "od serca". Choć jest proste i na pozór zwyczajne, to chyba każdy je lubi. Mam nadzieję, że dziewczynom będzie smakowało.

Życzę nam, a przede wszystkim przyszłej pannie młodej, dobrej zabawy tej nocy :)


Przepis na kruche jest taki sam jak w moim przepisie na tartę http://zmiastaiztalerza.blogspot.com/search?updated-max=2011-09-29T20%3A30%3A00%2B02%3A00&max-results=7 jednak w tym przypadku dodałam proszek do pieczenia (2-3 łyżeczki). Jabłka posypałam jak zwykle cynamonem :)

A.

czwartek, 13 października 2011

Wariacje na temat tortu Marii Disslowej

Jakiś czas temu przeglądałam bloga Strawberries from Poland i urzekł mnie pewien przepis. Tort jabłkowy na leguminę z "Jak gotować" Mari Disslowej znalazł się na mojej liście rzeczy do upieczenia!
Przepis znajdziecie tutaj: http://strawberriesfrompoland.blogspot.com/2010/10/trzy-lsniace-kasztany.html Trzymałam się tylko receptury na cytrynowy spód, natomiast reszta jest moją wariacją na temat tego ciasta.


Do duszonych na marmoladę jabłek dodałam trzy łyżki mąki ziemniaczanej i wtarłam skórkę z cytryny, natomiast oprócz prażonych migdałów udekorowałam ciasto także rodzynkami i suszoną żurawiną namoczonymi wcześniej w wódce.

  
Polecam wyjęcie ciasta z formy póki ciepłe, ponieważ nie zrobiłam tego i później było to trudne, zwłaszcza że nie jest to rodzaj ciasta które kroi się łatwo i nakłada na talerzyki w równych, idealnych kawałkach. Szczerze mówiąc odrobię się przykleiło do formy ;)


Ciasto wyszło dość słodkie, a cytrynowy spód jest bardzo kruchy. I bardzo vintage. Idealny do mocnej kawy, której nie słodzę. I do rozmyślań nad tym, co upiec na wieczór panieński mojej przyjaciółki. Ślub w przyszłym tygodniu, a w ten weekend babska impreza, okazja do żartów, wspomnień, śmiechu i sentymentalnych refleksji odnośnie upływającego czasu, który przynosi te wszystkie zmiany :)



Asia

wtorek, 11 października 2011

O pewnej książce przy kawie


Zachwycona "okienkiem" w planie zajęć postanowiłam zrobić sobie dobrą kawę i oderwać się od rzeczywistości. Właśnie dlatego chcę się odnieść do zaległego tematu, o którym obiecałam napisać.
Wreszcie. Zabieram się do opowiedzenia Wam o książce, którą zacytowałyśmy w pierwszym poście. Książce kupionej przeze mnie dość dawno w Składzie Tanich Książek przy ulicy Grodzkiej" i leżącej do niedawna na półce u rodziców. "Jeszcze jest czas"* Hanny Karolak to zbiór wywiadów z ludźmi kultury i sztuki, które autorka przeprowadziła po śmierci Jana Pawła II. Przeżycia towarzyszące ludziom w tym szczególnym czasie refleksji stały się punktem wyjścia do rozmów o sprawach ważnych i ostatecznych. O miejscu człowieka i artysty w świecie, o sensie życia, o moralności i twórczości, a także o poszukiwaniu szczęścia i nadziei. Hanna Karolak rozmawiała z Wojciechem Kilarem, Krzysztofem Zanussim, Krystyną Jandą, Ernestem Bryllem i ośmioma innymi osobami, unikając przy tym banału i patosu. Od początku do końca byłam poruszona szczerością zawartych w książce wypowiedzi. Pomimo spraw poważnych i trudnych, które zostały poruszone w wywiadach, książka emanuje dobrą energią.
"Jeszcze jest czas" to lektura, która pozwoliła mi zamienić kilka godzin w pociągu relacji Wrocław-Kraków w przestrzeń dla spraw, o których nie myśli się zazwyczaj.

Nie byłabym sobą, gdybym nie zacytowała choćby kawałeczka. Zacytuję, więc fragment wywiadu z profesor Anną Świderkówną, znaną ze studiów nad Biblią. Szukając cytatu, zatrzymałam się właśnie na tym fragmencie, uświadamiając sobie, że zawiera znaną psychologiczną prawdę. Nie ma dobrego funkcjonowania, a więc nie ma też szczęścia, bez dawania i brania, bez wchodzenia w relacje z ludźmi.

"Cała rzecz polega na tym, że my jesteśmy jak puzzle. Każdy z kawałków osobno nie ma sensu, Dopiero kiedy się te kawałki odpowiednio poukłada, widać, że ten półwysep pasuje do tego cypla, ten dołek do tej górki i gdy złożymy fragmenty ukaże się nam cały obraz. (...) Dzięki temu, że każdy z nas jest inny, musimy żyć przyjmowaniem i dawaniem."



* Karolak H. Jeszcze jest czas, Warszawa 2005


Asia

piątek, 7 października 2011

Za dużo myśli i pietruszkowa zupa krem na deszczowe dni

Witam Was serdecznie,

Ostatnie kilka dni upłynęło pod znakiem rozmyślań i emocji. Poruszyła mnie książka Yaloma "Kuracja wg Schopenhauera". Ach... to znowu temat na osobny post. Trudny do napisania, nawet dla psychologa, bo o śmierci. Trudny zwłaszcza po środowym dyżurze na oddziale hematologii. Jestem wolontariuszką od maja, ale doświadczenia, jakich dostarczają spotkania z ludźmi chorymi na białaczkę, są bardzo różne i niosą wciąż nowe refleksje. Otwierają się stare i nowe lęki, ale też stare i nowe prawdy.
Wczoraj miałam wielką ochotę, aby na chwilę pomyśleć o czymś innym niż zamknięta właśnie na ostatniej stronie, po wielu godzinach czytania, książka Yaloma. Nie wiem czy najnowszy film Almodovara był dobrym wyborem. Na pewno był wciągający, i pod tym względem spełnił swoje zadanie, ale fabuła była po prostu chora, patologiczna. Być może cenię psychologiczny realizm bardziej niż mocny przekaz, a może po prostu film stał się pod koniec tak groteskowy, że moja groza zamieniła się w rozbawienie. Nie wiem jaki był cel Almodovara. Film był interesujący i okropny jednocześnie. Na pewno "Skóra w której żyję" jest dziełem odbiegającym nie tylko od tego, co dotąd reżyser stworzył, ale odbiegającym od wszystkiego co w życiu widziałam.
Coraz bardziej nie mogę się doczekać relacji  Niny z rejsu, ale o ile mi wiadomo wraca dopiero jutro.
W Krakowie zimno i deszczowo, a po głowie chodzi mi zupa pietruszkowa. Jest to absolutnie pyszny i niezwykle pożywny posiłek! W moim rodzinnym domu nikt takiej zupy nie gotował i po raz pierwszy spróbowałam zupy pietruszkowej, gdy ugotowała ją moja przyjaciółka ze studiów. Z tego miejsce chcę podziękować Natalii za wprowadzenie w moje życie tej zielonej, gorącej cudowności :) Oczywiście zupa przeszła moje drobne modyfikacje, związane z robieniem jej "na oko", ale postaram się podać Wam sensowne proporcje :) Zamieszczone przeze mnie zdjęcie to ostatnia pietruszkowa zrobiona we wrześniu u rodziców. Ku uciesze mamy, która stała się fanką tej zupy.


Składniki:
dwie łyżki oliwy
1 cebula
1,5 litr bulionu
500 g ziemniaków
2 pęczki pietruszki
sól, pieprz

Pokrojoną drobno cebulkę podsmażamy na oliwie, w garnku. Wrzucamy pokrojone w kostkę ziemniaczki i zalewamy bulionem. Dodajemy pietruszkę (można posiekać lub przekroić pęczek na kilka części). Kiedy ziemniaki już się ugotują miksujemy zupę blenderem na krem. Doprawiamy pieprzem i solą, po czym gotujemy jeszcze kilka minut.
Gotowa zupa świetnie smakuje z grzankami lub ziemniaczkami, choć jest też idealna bez żadnych dodatków :)

Smacznego


Asia

poniedziałek, 3 października 2011

Dolina Bolechowicka i powrót do Krakowa

Podczas gdy Nina żegluje u wybrzeży Chorwacji, ja powróciłam do krakowskiej rzeczywistości. Zajęcia na uczelni nieubłaganie nadeszły. Dzisiejsze wykłady wprawiły mnie w melancholię. Koniec bezwstydnego leniuchowania. Koniec lata... Jesień ma jednak swoje zalety. Spacery po szeleszczących liściach, książki do przeczytania w chłodne wieczory,  jabłka pachnące najprawdziwiej, ciepłe zupy, powakacyjne spotkania i ulubione swetry.

W niedzielę wybraliśmy się z M. do podkrakowskiej Doliny Bolechowickiej, należącej do Parku Krajobrazowego Dolinki Krakowskie. Choć pogoda była cudowna, to wszystko wydawało się już prawdziwie jesienne. Po długim spacerze z Zabierzowa do Bolechowic odpoczywaliśmy u wejścia do doliny, przy tzw Bramie Bolechowickiej, którą tworzą 30 metrowe skały, będące atrakcją dla miłośników wspinaczki skalnej. Wspaniałe miejsce na wycieczkę, piknik lub po prostu spacer. Z pewnością wybierzemy się kiedyś do innych dolinek parku krajobrazowego. Następnym razem przydałaby się jednak mapa :)

W każdym razie polecam podkrakowskie wyprawy wszystkim którzy szukają trochę wytchnienia od spalin i pośpiechu :) Dedykuję Wam też bardzo jesienny wiersz Lechonia :)

Asia



 Jan Lechoń

Czerwone wino

Bardzo wcześnie jest jesień. Coraz wcześniej słońce
Za jezioro z ołowiu w drżące spada trzciny.
Dzień jest po to, by sennie płynęły godziny,
A wieczór, by oglądać gwiazdy spadające.

Renoir chyba w sadzie pomalował śliwy,
Tak ich skórka zielona a brzegiem liliowa,
I wszystko tu coś znaczy, tylko brak nam słowa.
Ach! jak tu odpowiedzieć: czy jestem szczęśliwy?

Jak nurek schodzi w mroki tajemniczych głębin,
Gdzie się przepych koralu bogato rozpina,
Tak ja wypijam wzrokiem czerwoność jarzębin
Lub próbuję wargami czerwonego wina.